Jak ten czas leci. W niedzielę minął tydzień od kiedy tu jestem. W porównaniu do innych osób, które przyjechały tu na 5 tygodni albo na 3 miesiące, można rzec, że minął tylko tydzień. Ale za to jaki.
W tym krótkim czasie tak wiele rzeczy się wydarzyło. Poznałam zupełnie nowy świat, wcześniej widziany jedynie w progranach National Geographic. Każdego dnia poznawałam nowe okolice Iten. Na własne oczy zobaczyłam biedę, o której istnieniu czytałam w gazetach. Ale pomimo trudnej sytuacji życiowej ludzie są tu niezwykle serdeczni. Nie są zbytnio nachalni, tzn. idąc na targ spodziewam się, że będą wołać „muzungu” – biały człowiek, ale nie sprawia mi to przykrości, staram się ich zrozumieć. Próbują coś sprzedać, muszą przecież żyć.
W aspekcie biegowym osiągnęłam tu sporo. Zamknęłam tydzień na 87 km. Biorąc pod uwagę kilometrze z ostatnich 3 tygodni i panujące tu warunki, uważam to za dobry wynik. Za mną kilka spokojnych wybiegań, interwał na stadionie i… niedzielne, wczesne poranne (godzina 6:00 lokalnego czasu, czytaj 4 rano w Polsce) kenijskie długie 25 km wybieganie. A to wszystko na wysokości w okolicach naszych Rysów!
To był dobry tydzień, zwieńczony zakupami w postaci oryginalnych bucików sportowych w barwach Kenii.
A co tam, za porządnie wykonaną pracę należy się nagrodzić😉 Poniedziałek był dniem odpoczynku, który spędziliśmy wspólnie na safari w Nakuru. W drodze aż dwukrotnie przekraczaliśmy równik 🌍 Szkoda, że czas tak szybko leci… chociaż przyznaję: tęskno mi do domu, do męża, córki i psa!