Oderwanie od polskiej, jesiennej rzeczywistości biegowej. Od ponad pół roku mieszkam i pracuję w gorącej Tajlandii, gdzie niemal każdą wolną chwilę poświęcam ćwiczeniom. Choć przed przyjazdem byłam pełna obaw, czy będę miała gdzie biegać i czy poradzę sobie z treningami przy nieustających upałach.
O bieganiu w Tajlandii
Jeśli planujesz wyjazd w jakikolwiek egzotyczny zakątek, nie musi to wcale oznaczać, że czas wrzucić buty biegowe głęboko do szafy. Od ponad pół roku mieszkam i pracuję w gorącej Tajlandii, gdzie niemal każdą wolną chwilę poświęcam ćwiczeniom.
Choć przed przyjazdem byłam pełna obaw, czy będę miała gdzie biegać i czy poradzę sobie z treningami przy nieustających upałach. No więc jak jest faktycznie z tym bieganiem w tropikach?
Czasem słońce, czasem deszcz…
W tropikach z całą pewnością nie zaskoczą Cię siarczyste mrozy i śnieżyce, więc śmiało można biegać przez cały rok! I choć upały wraz z palącym słońcem są tu niemal codziennym standardem, to nie można powiedzieć, że pogoda jest przewidywalna. Bo… nie ma nic gorszego od pory deszczowej – niespodziewane ulewy, które zaskakują Cię nagle w trakcie treningu i to nawet kilka razy w ciągu dnia. Bez żadnego uprzedzenia, ani jakichkolwiek zwiastunów na niebie zapowiadających deszcz.
O ile w Polsce lekki deszczyk zdaje się być tylko marną wymówką, tak w Tajlandii w porze deszczowej nie ma szans na jakikolwiek trening. No chyba, że lubisz biegać na bieżni stacjonarnej 🙂
A temperatura? Cóż, do biegania przy 32-35°C można się szybko przyzwyczaić. Fakt, podczas moich pierwszych treningów ”umierałam” po zaledwie 2-3 kilometrach i kończyłam oblana potem, a dziś mogę pokonać tu maraton. …Choć skłamałabym mówiąc, że nie miewam gorszych dni. Wtedy na pocieszenie powtarzam sobie, że trening w takich warunkach liczy się podwójnie 😉
Jak maraton, to tylko w Tajlandii!
Bieganie w Tajlandii jest równie popularne, co w Polsce. W parkach, czy też na stadionowej bieżni można spotkać setki ludzi maszerujących, truchtających. Może i nie mają markowych, stricte biegowych ciuchów (potrafią biegać nawet w garniaku wracając prosto z pracy).
Lecz z całą pewnością nie można zaprzeczyć, że lubią spędzać czas aktywnie. Pod warunkiem, że pod ręką mają swój telefon i stałe łącze z internetem. Facebook i selfie non stop.
Swoją drogą, nigdzie nie jest tak łatwo zostać maratończykiem jak w Tajlandii. Dlaczego? A dlatego, że poza znanym nam 42-kilometrowym maratonem, możesz przebiec także krótszy dystans. Czy to 21 km, czy też jedyne 10 – tutaj to nadal maraton.
Organizacyjnie zawody również niewiele ustępują tym w Polsce. Niskie opłaty startowe, pakiety z fajnymi koszulkami. Wszystko w porządku, gdyby nie te godziny startu…
No bo kto to słyszał o biegach rozpoczynających się o 3 nad ranem (i nie mam tutaj na myśl biegów na dystansie ultra)? A to tylko po to, by zdążyć na metę zanim słońce zacznie palić oraz by mieć wystarczająco dużo czasu na dekorację zwycięzców. Cóż, ta potrafi przeciągać się godzinami.
Dlatego, że nagradzanych jest zazwyczaj naprawdę wielu, wieeelu zawodników (nawet do 15!) w każdej kategorii wiekowej.
Zwiedzanie na biegowo
Czyli to co lubię w bieganiu najbardziej! Łącząc przyjemne z pożytecznym, nie rezygnuję z treningów i zwiedzam ciekawe miejsca. Moje cotygodniowe wycieczki biegowe zawsze zaprowadzają mnie w przepiękne zakątki, do których wielokrotnie wracam! A podczas nich często przytrafiają się jakieś przygody. Jak pełzające po drodze węże, skaczące małpy czy bardzo życzliwi i pomocni Tajowie, którzy z niedowierzaniem słuchają moich tłumaczeń, że biegam ot tak, dla przyjemności!
Prosto z Tajlandii: KATwoman
Pingback: TOP4RUN: Najlepszy wpis na blogu - 4RUN()