W większości biegaczy drzemie malutki gadżeciarz.
Tak samo jak wędkarz lubi mieć dobry kołowrotek, tak my przepadamy za butami, zegarkami, czapkami etc.
Dodam tylko na wstępie, że tekst jest w tonie lekko żartobliwym i nie ponoszę odpowiedzialności, za uszczerbek na psychice wywołany jego przeczytaniem 😉
Zaczynając swoją przygodę na biegowych ścieżkach, do szczęścia potrzebne są nam stare buty, byle jakie dresy i jakakolwiek koszulka. Kwestia posiadania zegarka, na tym etapie z całą pewnością jest kwestią wtórną. Bo przecież „mam aplikację na komórce”.
Z czasem pałamy chęcią posiadania pulsometru, bo przecież stajemy się biegaczami, możemy już kierować się jakimiś parametrami. Pomiar tętna umożliwia nam analizę tego, co się z nami dzieje. Pomiar GPS nadal zostawiamy aplikacji, bo przecież drogi zegarek jest nam nie potrzebny.
Zaczynamy startować, biegać nieco poważniej i tutaj pojawia się światełko, że może to już jest ten moment na posiadanie zegarka. Bo przecież telefon jest nieporęczny, zwiększa wagę startową, wymaga pokrowca, nie jest wytrzymały na warunki pogodowe… bla bla bla, powodów jest dużo 🙂
Pada decyzja, wygrzebujemy pieniążki z lokaty i …. no właśnie … co kupić. Producentów, cen, rodzajów jest bez liku. Wersje z pulsometrem, bez, z możliwością wgrywania treningów, z funkcjami dla biegaczy górskich, z odtwarzaczem muzyki, pomiarami odchyleń, rytmu.
Nie zamierzam naprowadzać Was na ten jedyny, idealny zegarek. Proponuję jednak zachować umiar, bo czasem mniej znaczy więcej. Odpowiem Wam jednak na pytanie, czy warto.
Tak! Moim zdaniem warto. Nie musi być najnowszym modelem rynkowym, jednak dość mocno ułatwia życie, zwłaszcza, jeżeli trenujemy, startujemy regularnie. Treningi interwałowe stają się prostsze, monitorowanie tempa nagle staje się łatwo dostępne, no i przede wszystkim szybkość łapania sygnału. Warto, nawet jeżeli nie jesteście profesjonalnymi zawodnikami.
A pomijając kwestie przydatności. Czy ze wszystkich marzeń trzeba się tłumaczyć ? 🙂
Pozytywnie ! 🙂