… czyli życie po maratonie. Bieganie jest jak narkotyk – przekraczasz linię mety i… zaczynasz tęsknić: za przyśpieszonym oddechem, za szybszym biciem serca, rytmem wystukiwanym przez stopy… Zakochana od kilku lat w tych emocjach, jakie daje mi bieganie, postanowiłam przypieczętować ten związek.
Na miejsce zaślubin z bieganiem wybrałam stolicę – start w Orlen Warsaw Marathon. I choć od zawodów minęło już trochę czasu, jak to przy ważnych życiowych debiutach bywa, ciężko o nich zapomnieć…
Wybranek maraton
Kilka tygodni przygotowań, dłuższe wybiegania, odpowiednia dieta, wsparcie TRIpaki w drodze do maratońskiego debiutu, wyjazd, pasta party dzień przed biegowymi zaślubinami… To wszystko odbieram jak przez mgłę – to dzieje się jakby poza mną.
Noc przed startem niespokojna, za to poranne niebo już tak, „zrelaksowane” słońce patrzy na mnie z góry, uśmiechając się lekko – ironicznie? W głowie czuję totalny chaos, rozbiegane myśli (mentalna rozgrzewka?), więc śniadanie, ubieranie, dojazd na miejsce startu odbywam na autopilocie. Jak dobrze, że nie jestem tu sama. TRIpakowi maratończycy służą wsparciem i dobrym słowem.
Godzina zero
Tribohaterzy motywują, a ja czuję, że muszę się wreszcie obudzić! Kilka minut przed startem utykamy z TriOlą w korku przy toaletach. Później nie bardzo wiemy, gdzie się ustawić, jak trafić do swojej strefy… Wbiegamy więc na oślep w tłum startujący na 10 km! Hmm… to chyba nie nasz dystans? Szybka decyzja o skakaniu przez płotki nie jest dobrym wyjściem, ale cudem znajdujemy się w odpowiednim miejscu i w miarę w odpowiednim czasie.
Start, biegniemy!!! Teraz już nic innego się nie liczy… BIEGNIEMY!!!
Pierwsze kroki są senne, zagubione, znieczulone, pijane szczęściem albo rozchwiane stresem. Jest ciasno, więc trudno o równy krok, ale to nie szkodzi – dla mnie jest cudownie…
Biegowe pocałunki
Po kilku kilometrach wkraczam w tę fazę biegu, którą lubię najbardziej, mój rytm. Słońce zerka na mnie zza chmur, a ja przymykam oczy i czuję, że lecę. Czy to naprawdę ja? Kroki same układają się w płynny ciąg, rymują się ze sobą, noga podąża za nogą: wznosi się i opada, bez wytchnienia jedna sunie za sobą, nierozłączne. To uczucie jakbym miała skrzydła pod stopami, a te całowały trasę, lekko, szybko, kawałeczek po kawałeczku. Wokół tysiące ludzi, a moje stopy beztrosko, bezwstydnie składają trasie setki delikatnych pocałunków…
Okruchy na gorzko-słodki deser
Do 21 km biegniemy z TriOlą lekko i spokojnie, a potem pojawia się prosta, gdzie zmienia się pogoda, gdzie wiatr wygrywa z oddechem, gdzie kroki się gubią i gdzie po chwili gubię Olę… Potem jest już tylko trudniej. Zbieram się w sobie, motywuję i na 30 km rozkruszam ścianę, biegnę dalej. To już nie bieg, to walka o przetrwanie. Okruchy ściany są w moich nogach, między włóknami mięśni, przypominając o sobie ostrym skurczem co kilkaset metrów, są też pod paznokciami stóp, gryząc właściwie bez przerwy. Okruchy pieką i szczypią też w stopy jakbym biegła w butach pełnych żwiru.
Staram się odwrócić myśli, skupić się na czymś innym… O czym myśleć, biegnąc kolejny kilometr, gdy trasa dłuży się niemiłosiernie? O czym myśleć, biegnąc ostatkiem sił? O czym myśleć, gdy ostre sztylety skurczy tną łydki, a każdy mięsień woła o litość? Odliczać kolejne metry, czy zawodników, którzy się poddali? Powtarzać mantrę, która doda sił, wizualizować metę, modlić się? A może po prostu przyjąć ból jak przyjaciela, towarzysza tego biegu, szczerego kompana, który odejdzie swoją drogą, gdy razem z nim minie się metę?
Ja naprawdę chcę przyśpieszyć, marzę o złamaniu 4 godzin… Tym razem się nie udaje, ale może uda się innym razem? Na razie rezultat 4:01:29 musi mi wystarczyć…
Czas podsumowań
Właśnie mija miesiąc od startu w Warszawie… I wiecie co? Okruszki ściany wciąż we mnie są. Nie chodzi o kolana, które bolały jakieś 2 tygodnie, ani o pęcherze na stopach, ani nawet o paznokieć, który zaraz mi zejdzie. Te okruszki są dużo głębiej, czasami dodają mi sił, a czasami wręcz odwrotnie. Myślę o przyszłych startach biegowych, o zaplanowanych triathlonach, o biegu RUNda Przechlewska, jaki organizujemy z TRIpaką, o starcie w Prime Food Triathlon w Przechlewie na zakończenie sezonu, liczę siły, przeliczam na zamiary. Mam odwagę marzyć o złamaniu czterech godzin na dystansie królewskim, może jeszcze w tym roku…?
Po maratonie w moim bieganiu coś się zmieniło, coś odeszło na zawsze , skończyło się biegowe dzieciństwo ,wesołe przebieranie nogami. Skończyło się zakochanie do szaleństwa… Zaczęła się dojrzała, odpowiedzialna miłość do biegania. Jeszcze o niej usłyszycie! 🙂
Becia