Zugspitz Ultratrail 2015: relacja 4RUN Team Piła
Startuje w triathlonie i biegach ekstremalnych. Od najmłodszych lat związany z dziennikarstwem i sportem. Studiował Dziennikarstwo spec. foto na UW,...

obrazek_news

Czyli letnie opady śniegu.  „Wyżej jest go coraz więcej, aż do momentu, kiedy pada już tylko śnieg. W myślach odwołuję wszystko, co powiedziałem w kwestii wyposażenia obowiązkowego i zgrabiałymi z zimna rękoma…”

Sprawdzając prognozę pogody przed wyjazdem do Grainau na alpejski ultramaraton widzieliśmy, że pogoda raczej nie będzie nas rozpieszczała. Mieliśmy jednak nadzieję, że nie będzie tak źle. Jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia a w tym przypadku skonała powoli zalana błotem i zasypana śniegiem.

W sobotę o 6.15 wsiadamy do autobusu w Grainau, które leży tuż obok znanego ze skoków narciarskich Garmish-Partenkirchen, i ruszamy do Ehrwald na start planowanego na 80km biegu prowadzonego szlakami wokół Zugspitz, najwyższego szczytu w niemieckich Alpach. Na miejsce startu docieramy przed godziną 7.00 i zostaje nam godzinne oczekiwanie na sygnał do gonitwy. To chyba jedyne organizacyje niedociągnięcie. Deszcz pada praktycznie nieprzerwanie od dwóch dni a my czekamy chowając się gdzie kto może starając się zatrzymać jak najwięcej ciepła. Można było ustalić wyjazd o godzinę później i pomyśleć nad jakimś schronieniem dla uczestników, którzy i tak dostaną za swoje na trasie. Po wyrywkowej kontroli obowiązkowego wyposażenia organizator przekazuje nam najnowsze wiadomości. Prognoza pogody jest optymistyczna.

PROFIL TRASY

Teraz, co prawda leje, ale w ciągu dnia ma już tylko padać. No i jeszcze drobny szczegół, że w związku z warunkami atmosferycznymi zmuszeni są na wprowadzenie trasy alternatywnej. Wspomniane wyposażenie obowiązkowe na bieg organizowany w końcu czerwca był powodem wielu burzliwych dyskusji w naszym gronie. Przecież na takich biegach każdy gram w plecaku ma znaczenie.  Bez regulaminowego przymusu nikt z nas nawet by nie pomyślał, zeby zabrać ciepłą czapkę, rękawiczki, długie spodnie, folię NRC, apteczkę, i tak dalej.

Pada upragniony strzał i ruszamy. Już na pierwszych kilometrach widać, że będzie się działo. Szlak dosłownie spływa błotem utrudniając poruszanie się w górę. Miejscami błota jest na tyle dużo, że ciężko ruszyć z miejsca. Biegniemy lub brniemy cały czas rozwiązując zagadkę, gdzie postawić każdy kolejny krok, żeby zapewnić stopom jak najlepszą przyczepność. Po około dwóch godzinach od startu między padającymi kroplami deszczu pojawiają się nieśmiało płatki śniegu.

W miarę wzrostu wysokości jest ich co raz więcej aż do momentu gdzie pada już tylko śnieg. W myślach odwołuję wszystko, co powiedziałem wcześniej na temat organizatorów w kwestii wyposażenia obowiązkowego i zgrabiałymi z zimna rękoma, z wdzięcznością w duchu oraz niemałym trudem zakładam rękawiczki. Mimo ciągłego biegu czuję powoli drętwiejące z zimna przemoczone stopy. Odkryte części ud, bo przecież w czerwcu biega się w krótkich spodenkach, zaczynają kostnieć. Wysokościomierz pokazuje ponad 2000m nad poziomem morza i można by było się spodziewać wspaniałych widoków na alpejski krajobraz. Niestety wszystko jest spowite mgłą i pozostaje tylko wyobraźnia jak pięknie by było w słoneczny dzień. Trzeba jak najszybciej biec dalej, biec na dół tam gdzie woda jest płynna. Zbieg w przemieszanej z błotem trawie pokrytej śniegiem jest kolejnym wyzwaniem, które co jakiś czas zmusza uczestników do bliższego kontaktu z przyrodą w formie zaliczenia tak zwanej gleby.

Najlepsze, co można zrobić to jak najszybciej wstać i dalej biec w kierunku odczuwalnie dodatnich temperatur. W dolinie jakieś 1000m niżej jest wyraźnie cieplej i nawet przestaje na chwilę padać. Kolejny fragment trasy dość mocno przypomina nasze rodzime bieszczadzkie trasy, może z trochę większą ilością wystających korzeni i kamieni no i ze znacznie bardziej obfitym błotem. Na trasie dość często pojawiają się strumienie, na które nikt praktycznie nie zwraca już uwagi. I tak wszystko jest całkowicie przemoczone i szkoda energii na omijanie płynącej wody. Około 54 kilometra zaczyna się najbardziej wyczerpująca część trasy. Nachylenie zwiększa się z każdym kilometrem aż do mozolnej wspinaczki. Najważniejsze to nie myśleć. Stawiać rytmicznie krok za krokiem, równym stabilnym tempem bo każda góra musi się kiedyś skończyć.

To podejście na Alpspitze jest jak połączenie drogi na Smerek i Połoninę Caryńską w jedno. Każdy uczestnik Biegu Rzeźnika będzie z pewnością wiedział o co chodzi. Po mniej więcej ośmiu kilometrach pojawia się wodopój i możliwość uzupełnienia choć części utraconych kalorii. Punkty odżywcze, które rozstawione były na trasie co mniej więcej dziesięć kilometrów to coś niespotykanego na innych ultramaratonach.

Praktycznie na każdym z nich do wyboru było kilkanaście różnych przekąsek. Banany, pomarańcze, arbuzy, orzeszki, babki, ciastka, batony, kanapki, pomidorowa, rosół, ogórki kiszone i surowe, wafelki i tak dalej. Podobnie napoje, woda, izotonik, herbata, cola… Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. W przypadku punktu odżywczego numer 9 można też było się dowiedzieć, że organizator ze względów bezpieczeństwa zamknął dalszą drogę w górę i zostaje około sześciu kilometrów w dół do mety.

Na tą wiadomość przechodzi pragnienie, przechodzi głód i jest tylko jedna myśl: za 6 km meta. Mimo, że nie jest to daleko to jednak ścieżka jest bardzo wymagająca. Poprzetykana wystającymi korzeniami, usypana z ostrych ruchomych kamieni spływająca wszechobecnym błotem i bardzo stroma. W głowie myśl, żeby tylko na końcówce nie zrobić czegoś głupiego i nie złapać kontuzji. Mijane tabliczki z podaną ilością kilometrów, jaka została dodają sił. 5km, 4km, 3km teraz co raz wyraźniej słychać odgłosy mety.

Dźwięk widzów dopingujących i witających kolejnych zawodników wyzwala adrenalinę. Już nic nie boli, na twarzy pojawia się uśmiech, bo już nic nie przeszkodzi w wygranej. A w jak każdym ultramaratonie wygrany jest każdy, kto przekroczy linię mety. I właśnie to jest najważniejsze, że wszyscy docieramy bezpiecznie do końca.

Brudni, ubłoceni, wyczerpani i szczęśliwi z medalami na szyi. Mamy wszystko to, po co tam pojechaliśmy.

Wyniki 4RUN TEAM PIŁA 

Radek Łożyński – czas 10:38:59 miejsce 43

Rafał Kosicki – czas 10:40:22 miejsce 44

Tomasz Ciepły – czas 11:40:36 miejsce 64

Piotr Gorgoń – czas 11:40:37 miejsce 65

mat. Radek Łożyński 4RUN Team Piła

fot. Piotr Gorgoń 4RUN Team Piła

Zobacz więcej informacji i zdjęć z Zugspitz Ultratrail 2015: KLIKNIJ